Po sukcesie „Narkotykowego kowboja”, który wyróżniony został czterema nagrodami Independent Spirit i dwiema statuetkami na Berlinale, Gus Van Sant zwrócił na siebie uwagę amerykańskiej branży filmowej. Składano mu najbardziej lukratywne oferty, z których jednak reżyser, tożsamy z nurtem indie, rezygnował. Zamiast łechtać mainstreamową publiczność, Van Sant postanowił odkopać jeden ze swoich dawnych scenariuszy i zrealizować go jako passion project. W efekcie powstało „Moje własne Idaho” – wybitny przedstawiciel kanonu New Queer Cinema i najbardziej intymny road movie lat dziewięćdziesiątych. Sukces filmu wśród smakoszy wysublimowanego art-house’u utorował drogę innym twórcom związanym z queerową nową falą: wkrótce potem Gregg Araki szokował widownię swoim „The Living End”, a Paul Rudnick przeniósł na duży ekran sztukę „Jeffrey”.
„Moje własne Idaho” to film poetycki i natchniony, wizualnie oszałamiający, w pewien sposób dziejotwórczy. Ze względu na przełomową tematykę dał przykład innym reżyserom – także tym powiązanym z kinem głównego nurtu – jak kręcić szczere, pełnokrwiste dramaty psychologiczne i nie bać się obrazoburczej tematyki. Był jednym z pierwszych filmów o gejowskiej prostytucji, które nie tylko uczyniły z osoby homoseksualnej protagonistę, ale też przedstawiły ją w pozytywnym świetle. Van Sant odwołuje się w „Idaho” do szekspirowskich kronik o Henryku IV i V. Jeden z bohaterów, Scott Favor, przypomina więc księcia Hala, a wątek jego buntu i nonkonformizmu odwzorowuje burzliwą młodość późniejszego króla (tutaj: burmistrza Portland). Z kolei awanturniczy mentor Scotta, Bob Pigeon, ewidentnie wzorowany był na postaci Falstaffa – rubasznego pijaka, prowadzącego młodzieńca na manowce.
Czytaj dalej „„I love you, and you don’t have to pay me”. [„Moje własne Idaho”, 1991]”