Kiedyś to było… [„Jonas”, 2018]

     Kiedy jako nastolatek Jonas poznał Nathana, jego świat wywrócił się do góry nogami. Dzięki niemu zaczął doświadczać nowych rzeczy i poznawać swoje pragnienia. Teraz, osiemnaście lat później, Jonas nie potrafi osiągnąć życiowej stabilizacji. Swój wolny czas spędza wdając się w bójki w nocnych klubach i umawiając się na przypadkowy seks. Po kolejnych niepowodzeniach postanawia skonfrontować się z własną przeszłością. Aby się od niej uwolnić, musi wrócić do nocy z Nathanem, która wpłynęła na całe jego późniejsze życie (opis dystrybutora).

     „Jonas” rozpoczyna się jak rasowy horror. Oto główny bohater, pozostawiony w zamkniętym aucie na stacji benzynowej, oddaje się prostym rozrywkom w oczekiwaniu na powrót płacącego za paliwo ojca. Dookoła jest ciemno, w powietrzu unosi się martwa cisza. Nagle do okna samochodu podbiega przerażony nastolatek – wyraźnie ktoś, kogo Jonas zna. Błaga o pomoc, jakby zależało od tego jego życie, ale po chwili znika, rozpływa się w nicości. Cała scena była tylko majakiem straumatyzowanego chłopaka.

     Reżyserowany przez Christophe’a Charriera film nie jest jednak horrorem, nawet jeśli tytułowy bohater przeszedł przez piekło. Jakie – tego dowiemy się dopiero w ostatnich minutach, bo Charrier wodzi nas za nos, każe nam rozsupłać jedną wielką fabularną zagadkę. Konstrukcja filmu jest nielinearna – umiejętnie przeplatają się w nim dwie narracje, rozłożone na równoległych przestrzeniach czasowych. Poznajemy Jonasa w 1997 roku, kiedy jako nieśmiały uczeń gimnazjum zmaga się z odtrąceniem wśród rówieśników. W jego klasie pojawia się nowy kolega, Nathan – chłopak beztroski i wyzwolony, chwytający życie za jaja. Między młodziakami rodzi się zażyła więź, a wkrótce też szczeniackie uczucie.

     30-kilkuletni Jonas jest natomiast zupełną antytezą speszonego chłopca z przeszłości: to zakapior o impulsywnym charakterze, nawet ze swoim partnerem żyjący w niezgodzie. Jest motocyklistą i jebaką, szuka wrażeń na Grindrze oraz w podrzędnych gay-klubach. To postać udręczona i w pewnym sensie dzika, jak Léo z ubiegłorocznego „Sauvage” – obu mężczyzn gra zresztą Félix Maritaud. Szybko staje się oczywistym, że wydarzyło się w życiu Jonasa coś strasznego. Charrier z minuty na minutę coraz bardziej zagęszcza intrygę, korzysta ze środków wyrazu, które podsycają dramaturgię. Wyostrza kolorystykę swego filmu w scenach hotelowych i na dyskotece, zdobywa się też na intertekstualne cytaty: świetnym posunięciem jest wizyta w kinie, podczas której Jonas i Nathan poznają klasykę New Queer Cinema – „Donikąd” Arakiego.

     Charrier stworzył film misternie utkany ze wspomnień oraz scen retrospekcji – na przemian czarujących i tragicznych. Przeskoki z roku 1997 o piętnaście lat do przodu nie zaburzają linii narracyjnej, nie wprawiają jej w stan rozchwiania. „Jonasa” ogląda się dobrze od początku do końca – od pierwszego aktu o słodkim smaku nastoletniej miłości, aż po emocjonalnie rozdzierający finał. Charrier zabiera nas w podróż do lat dziewięćdziesiątych, a bohaterom w dłonie wkłada takie relikty, jak konsola Game Boy – smartfony rzadko pojawiają się w filmie nawet na drugiej płaszczyźnie czasowej. Skrupulatnie dobrane lokacje Tulonu też potęgują magię filmu.

     „Jonas” został przegapiony przez polskich widzów, tak samo zresztą, jak „Sauvage”. Być może jest to spowodowane obszarem dystrybucji – film debiutował na antenie francuskiej telewizji, u nas ukazując się tylko na gejowskiej platformie streamingowej – albo oszczędnymi dialogami. Rozmowy między postaciami są w „Jonasie” sporadyczne, najwięcej zaś ma do powiedzenia Maritaud w bardzo cielesnej, sensualnie motorycznej roli. Zdolny aktor zbudował swoją kreację na silnych gestach i poczuciu nostalgii poprzeplatanej z tęsknotą – jako tytułowy Jonas jest tak magnetyczny, że przyciąga nas nawet, gdy ujawniony zostaje jego epizod stalkerski. Film Charriera to frapujące studium postaci i efektywna przymiarka Maritauda do występu w „Sauvage”.

Ocena: 7/10

Jonas2018

Dodaj komentarz